Thursday 26 July 2012

Post Scriptum


POST SCRIPTUM




Gdzieś  pod chmurami
Ptak zawisł i śpiewa
Żałosną pieśń przemijania

Otulony poranną mgłą
I zapachem kwiatów
Rozbudzonych chłodem poranka
Zasłuchałeś się w dzwięki
Napełniające cię
Po brzegi winem wczorajszych wspomnień
Po raz pierwszy …wydało ci się
Że posmakowałeś
Gorycz minionych lat


              ***


Znalazłeś miejsce
Gdzie jesteś nareszcie
Sobą!
Na dnie duszy
Odkryłeś fragment przestrzeni
W którym bez obawy
Możesz pozostać takim
Jakim jesteś
Na wieczny czas…?

Ale najbliźsi odkryli
Twój sekret!
Pozbawili  cię sensu życia
I wyrzucili jego resztki do przydrożnego śmietnika
…nie mogli znieść
Jeszcze jednej nieuwarunkowanej
Akceptacji
Niezależnej od nich

I stoisz teraz przed wszystkimi
Nagi i bezbronny
Z cichą nadzieją że
Znajdzie się ktoś kto
Nie pozwoli ci
Tak dalej trwać

Przyszło ci
Wystawić swoje ciało
Na śmiech i szyderstwo głupców
Obdarty z szat
Na obraz i podobieństwo
Stałeś…
Gdzieś w tłumie
Kilka zgłodniałych psów
Z jazgotem rozrywało kawałek
Wyschniętej kości
Jaki zupełnie nieistotny drobiazg
…………
Pod pierwszym ciosem czasu
Wnętrzności wypłynęły gwałtownie
Na zewnątrz
Do uprzednio przygotowanego miejsca
Oooooo………
I pośród nich miałeś
Spędzić ostatnie chwile

Całe ciało
Staje się coraz lżejsze
Zupełnie jak nadmuchany balon
Dyndający na końcu
Ciepłego jelita
Jak trudno jest w takiej sytuacji
Pozostać sobą
Do końca…
Ktoś usiłował
Za wszelką cenę
Wyszarpać ci serce
Z piersi

Teraz?… zupełnie…
Zupełnie już bez potrzeby


             ***


Zapach czasu jak opium
Zamącił świat na tyle
Że wszystkie obrazy przeszłości
Mogły bez problemu
Oderwać się od myśli…
I powoli spadać
W zapomnienie
Raniąc po drodze
miejsce po sercu

Dusza zaniemówiła
Jak długo można jej kazać
Milczeć
Gdy świat wokół krzyczy!
!
I kurczy się do
Wielkiego ziarnka piasku
Drobiny
Płynącej  ku zatraceniu
….
Bezradnie pragniesz łkać z bólu
Nie…Nie… to nie ból

To szarość codziennego dnia
Wypływająca z popękanych żył
Pozbawiła cię płaczu
Na który i tak nie zasłużyłeś


              ***


Pod miękkim błękitem
Złóż ciało
By odpocząć przed podróżą
Ucałuj otwarte łono ziemi
W którym przyszło ci mieszkać

Masz jeszcze nadzieję że
Przetrwasz na ciepłych piersiach
Niosących
Sen
Masz ciągle nadzieję
Spowity całunem
Stygnących marzeń

Nie obawiaj się
Oddać uczucie
Tym którzy przyszli
Cię odwiedzić po raz ostatni
I jeżeli możesz to pamietaj
Że jesteś bogatszy od nich
O jedną kroplę wieczności
Którą zapomniano
Zetrzeć z twoich skroni


            ***


Beztrosko tańczymy
W pustce życia
Wypełniającej nasze
Mizerne istnienie
Ostre dzwięki rozcinają nas
Na… ból… radość…i smutek
Bez możliwości zebrania
Tego wszystkiego w jakąkolwiek
Całość
Wspomnienia
Przesypują się przez palce
I giną bezpowrotnie
W ogromie sali balowej
… nagle ktoś przestał grać!
Szmer przeszedł przez tłum
Nie…
Nie to tylko przelotna słabość
Wszyscy razem…
Panie … Panowie….
Prosimy!
Wszyscy razem…
Raz dwa trzy….raz dwa
Być może jest to ostatnia  szansa
Na beztroski
Dance macabre z samym sobą….
Prosimy Raz
Dwa…
Trzy…
Raz…
Dwa…
Raz

            ***


Złóz słowa na ustach tak
Abyś mógł zrozumieć nie tyko ich sens
 Ale i smak z zapachem co uciec może
Jak ziarna dmuchawca
Ochroń je
Nareszcie masz to
Na co czekałeś od lat!
Pozwól by czyjeś wargi
Ciepłem zcałowały ich
Znaczenie
Wypełniające
Duszę po brzegi

Jeżeli przegapisz
Taką okazję
Cóż zostanie na resztę
Niewypowiedzianego
Życia
Zapomnienie?…
Zadanie prawie niemożliwe
Do wykonania


           ***



Niepotrzebny nikomu
Odchodzisz jak żebrak
Bez możliwości powrotu
Nie prosząc o jałmużnę
Bo co mógłbyś dostać
Od zmęczonych ludzi
Jaki kawałek chleba
Nasyci twój głód…
Jaka woda napoi duszę…
Czy znajdziesz słodycz zrozumienia
Którą jak balsam
Będziesz mógł przyłożyć
Do rozdartych myśli…

Czas zadrwił z ciebie
Jeszcze jeden raz
Kusząc pustą drogą
Po której krok za krokiem
Mijasz życia sens

Czasami masz wrażenie …
Że jesteś więźniem
Któremu raptem
Ofiarowałeś wolność
Pozbawioną
Ludzkiej
Nadziei


              ***

Ktoś obdarzył nas
Cierpieniem życia
Ktoś wyścielił dusze
Rozterką i troską

Komu mamy spłacić dług
Wdzięczności…?
Za każdą ofiarę uczucia

Obłąkani głupotą codziennych spraw
Potykamy się o siebie
Jak ślepcy Bruegla
Zwabieni złudnym zapachem
Prawdy

Spadamy na jej dno
Jak ćmy
Z opalonymi skrzydłami
Za wszelką cenę
Chcemy się z tego wszystkiego
Jak najszybciej wydostać
…i w panice mijających dni
Nawet nie zauważamy
Kiedy przestajemy
Naprawdę
Istnieć
...

               ***


Cicha słodka śmierć
Krąży między nami
Jak sęp
Gotowa na każdy strzęp
Zepsutego życia

Słodycz podtrzymująca nas
Na  duchu straciła smak
I kto tego pragnie?
Delikatny morderca
Tańczący między nami
Z propozycją
Którą trudno odrzucić

Nie drżyj
Na jego widok
Wystarczy mu zadać pytanie
I jego cios
Zostanie przeznaczony
Zapomnieniu
A nie tobie

Spróbuj wydostać się z tego
Jeżeli jeszcze potrafisz
Jak zwykle nie masz nic
Do stracenia
Prócz
Siebie


             ***


Jak motyle
Nie potrafimy przetrwać zimy
Przemijamy z każdym krokiem
Gubiąc barwne skrzydła
Na ziemi
Bez powrotu
Zbieramy z duszy nektar cierpienia
Miłości i gniewu
Dotyk kogoś
Kto pragnął…
Opisać
Co jest w nas
Z nadzieją pojednania

Jak motyle
Zastygamy na moment
Sącząc słodycz chwili
Którą czas przewrotnie
Podsuwa
Dla zamydlenia oczu…
I raptem pozbawieni możliwości latania
Rozpaczamy jak bezradne
Dzieci
Którym zabrano
Ukochaną zabawkę
Bez powodu
I bez sensu


               ***   

Dotykam
Miękkim błękitem
Pęk myśli
Próba na odgadnięcie
Kształtu ciała
Zamotanego w zapach kwiatów
Pierwszej wiosny
I czekam na ofiarę chwili
Z której wyczaruję ciepło
Duszy
A ty weźmiesz ją w palce
I życiem wymalujesz
Jej wnętrze

Pozwól mi zebrać
Radość spełnienia
Rozsypaną pod stopami
Przez labirynt czasu…
Może uda się nam
W jego zakątku
Odnaleźć w prostych słowach
Szansę powrotu
Na jedną szczęśliwą chwilę
Do siebie samych…
...

                ***

Na palcach
Lekko tańczymy
Zupełnie jak marionetki
Pozbawione grawitacji
Na skraju małego puzderka
Sypiącego wokół
Słodkie dźwięki
Raz w lewo…
Raz w prawo…
Raz ty …
Raz ja ….
Kluczyk ktoś zgubił
I tak od lat
Raz ja…
Raz ty…
Kręcimy się dookoła
Siebie
Jak długo…kto to wie
Do końca na palcach
Przyjdzie nam rozegrać
Tragedię życia
Zamkniętego w magicznej skrzynce
…jeden skłon…
…drugi skłon….
Bez słow bez łez
W milczeniu pozbawionym zbędnych gestów
Obracamy się
Raz ty…
Raz ja…
Bezsensowna rzeczywistość
Którą zbudowaliśmy własnym wysiłkiem
Misterna pułapka dla nas samych…
Raz w lewo…
Raz w prawo…
Raz ja ..
Raz ty…
Na palcach…jak długo…


                ***


Mali niepozorni
Ubodzy w samych siebie
Jak często bywamy źli i smutni
Niosąc w koszyku
Zakupy życia…
Połowa z nich to okazja
Połowa to śmieci
Ile tego wszystkiego sie marnuje
…?
Rozterkę mieszamy z obłąkaniem
Pęczniejąc jak bańki mydlane
Od nadmiaru niewypowiedzianych
Emocji
Pękamy… bez śladu…
Życie jak zwykle dało nam tak dużo
I nigdy nie potrafiliśmy
Pozbierać jego sensu…
Zabrakło nam wiary w ostatnich dniach
Nawet na modlitwę
Co uniosłaby nas jak piórko
W odchłań zapomnienia

Przyszliśmy za późno…
Odeszliśmy za wcześnie…
I na dobrą sprawę
Kto wie czy…
Kiedykolwiek byliśmy


               ***


Polecę zapytać ptaków
Czy znają twój głos…
Poszybuję ku słońcu
By wykraść garść promieni
I zapleść je w twoje włosy
A na skraju świata
Gdzie początek i koniec
Razem falują oceanem
Wszechświata
Zbiorę jego skarby
Dla ciebie…

Lecz ciało przysnęło
Gdzieś w mrocznym pokoju
Bezsilnie wciśnięte
W wytarty fotel
I nie wie czy żyje

Dusza obraziła się na wszystko
I udaje że jej nie ma

A następny dzień
Raptem odszedł
W zapomnienie
Zabierając ze sobą
Strertę niedopowiedzianych spraw

Pójdę za nimi
Może uda mi się
Odnaleźć prawdę
Bóg wie czego…
Lub tego
Czego dałem
Tak mało


             ***


Ucałuj ziemię
Na której stoisz
Jeśli masz odrobinę odwagi
Przebij pierś i rozświetl mrok duszy
….
Światło życia jest wszystkim potrzebne
I tobie też

Lata rozterki
Zabrały ci zrozumienie
Spójrz co z ciebie zostało

Skrawek pod stopami
Na więcej ciepła
Niż ty

Gdy uda ci się
Spaść na dno
Największych mądrości świata
Może zobaczysz pragnienie
Prostego istnienia
Mozolnie budującego schronienie
Dla każdego z nas

Podaj innym
Prawdę o której zapomnieli
Pozwól im na szansę
Przetrwania
Jednego dnia…
Jednego spokojnego
Snu


             ***


Kiedy kochasz
Zapominasz o żalu
Krzywdzie wyrządzonej
Pretensjonalnym słowem
Gniewie płynącym
W żyłach palącym strumieniem

Kiedy kochasz
Przestajesz być sobą
Jesteś miłością
Wypełniającą
Prosty obraz życia

Kiedy kochasz
Oddajesz swój skarb
Nie czekając na ofiarę

Roztapiasz się jak
Mała grudka lodu
W cieple słów zrozumienia
I uczuć o  smaku
Codziennego dnia

Giniesz bez możliwości
Powrotu
Kiedy kochasz


              ***


Budząc czerwień maków
I błękit chabrów
Tańczysz pośród dojrzałych pól
O smaku lata
Biegniesz na spotkanie jutra
Zapominając…
Że jest ktoś…
Kto czeka
I liczy chwile
Dotyku ust…palców…ciała…


               ***


Zwabieni słodyczą
Nieznanego nektaru
Pędzimy w zatracenie
Potykając się
O niezrozumiałe słowa
Z których
Już ktoś przed nami
Wyssał resztki
Sensu
Zostawiając nam jedynie
Cierpką gorycz
Rzeczywistości
….

            ***


Spójrz
Okruchy naszych
Szarych dni
Rozsypały się po podłodze
Jak perły
O niepowtarzalnym kolorze
Co za szkoda …
Tym bardziej że nikt
Nie chce i….
Nie potrafi je zebrać

Jak dzieci biegamy
Wokól nich
Wierząc że coś się stanie
I magiczny świat
Przemówi ponownie
Poprzez tajemnicze lustro świata
Niestety
Zapomnieliśmy że lata temu
Straciliśmy moc
Wyczarowywania własnych marzeń
A książki z sekretnymi zaklęciami
Czytane ukradkiem
Przepadły bez śladu

I dalej beztrosko biegamy
Wokól  siebie i czasu
Tyle tylko że bez
Wyobraźni
I bez sensu


               ***

Poniosę cię ku niebu
Jak anioł czuwający nad losem
I otulę miękkim kolorem chmur
Aby stać się bogatszym
O ciebie
Ucałowałbym gorące usta i ciało
A uśmiech…
Zebrał jak słodki miód
I rozdzielił
Między tych
Co dzień w dzień
Umierają w ogniu pragnienia
Uczuć obdartych
Ze szczęścia

Dałbym im
Nas samych
By chociaż raz w życiu
Mogli stać się naszym
Prostym zrozumieniem

Jaki czeka ich los
Jeżeli nawet tak ubodzy
Jak my
Nie potrafimy ofiarować
Innym
Odrobiny ciepłego serca
Któremu zapomnieliśmy powiedzieć
Że ciągle
Żyje


                 ***



W migdałowych oczach
Pomiędzy szklanymi ścianami
Wydzielającymi niewielką przestrzeń
Smutek szukał schronienia

Za kroplami deszczu
Drżącymi na szybach
Niedomkniętych okien
O których ludzie mówili
Różne rzeczy……….
A niektórzy nazywali je
Łzami…
Widać było
Niewielki ogród
Gdzie kilka rozbudzonych
Kwiatów
Zwróciło się ku porannemu słońcu
……ktoś zostawił uchyloną furtkę
Jakby w pośpiechu………
Zapomniał zamknąć przeszłość
Za sobą
Niedokończony gest
Zostawił ciepło
Na żelaznej klamce
Ostatni ślad dotyku
Powoli roztapiający się
W rozbudzonym dniu
….
I właściwie do dziś
Nikt nie wie…
Ile w tym było
Prawdy


                 ***



Otrzymałem od ciebie
Beznamiętny
Fragment czasu
I przyszło mi
Wybudować w nim coś co…
Miało być żywym uczuciem
….
Zadanie niemożliwe do wykonania
Ponieważ ludzie zaślepieni
Własnymi podejrzeniami
Zapomniawszy o zrozumieniu
Osądzili mnie do końca
Bez nadziei na
Jakikolwiek początek
Nawet jeden oddech
Co pozwala żyć
Przez chwilę
Stał się
Niemożliwy

I spójrz
Jakie to wszystko dziwne
Na moment jedno złudzenie
Przelotnie ofiarowane
Niechcący zalazło mi
Za skórę
I boli od lat
W tym samym miejscu


             ***



Chciałbyś poznaćCiepło dotyku
Słow prosty sens
I prawdy smak…
Chciałbyś usiąść
Z głową pełną marzeń
Podzielić się nimi
Bez obawy szyderstwa…
Dotknąć życia
Takiego jakim naprawde jest…
Radością obmyć twarz
I przytulić do piersi miłość…
Zapaść się w nią
Jak w przepaść
Bez powrotu…
Jeden raz w życiu
Chciałbyś
Nauczyć siebie
Zrozumienia
Nieotrzymanych  i niewypowiedzianych
Rzeczy… i …. 
….
Spokojnie spojrzeć w oczy
Pojmując sens wspólnych
Gestów i słów


             ***


Na dywanie utkanym z marzeń i snów
Pozwólmy nam
Oddać siebie
Takimi jakimi jesteśmy
Każdego dnia
Może to będzie
Nasza ostatnia
Szansa…
Przetrwania
Samych siebie
...

               ***



Jeżeli potrafisz
Zgarnij pęk światła
I przytul go do piersi
Tak mocno…
By żar przepalił skórę
Pozwalając krwi
Obmyć ciało
Ostatni  raz…
A kiedy z rany wypłynie
Dusza
Unieś ją delikatnie
I… ucałuj
Posłuszny odwiecznym prawom
Zrób jej schronienie
W którym będzie mogła
Odpocząć
Zmęczona długą wędrówką
Daj jej więcej
Niż twoje życie

Zgarnij pęk światła
Przytul do piersi
I rozświetl ją
Na moment
Może nawet nie dla siebie.

Jeżeli potrafisz


             ***

 
W żyłach jeszcze czas gra
Rytmem serca
Które zgubiło miłość
Gdzieś po drodze
Bez powrotu

A przed nami
Kto wie
Co się może jeszcze  przytrafić

Pozbawieni pewności
Na zmartwychwstanie
Zagubieni we własnych
Niedokończonych sprawach
Na które zawsze był czas
…nie potrafimy napoić oczu
Gorącymi łzami
Smak pigwy
Wyssał z nas wszystkie soki
I prawda naszego życia
Raptem wyschła
Na mały skwarek
Co bez śladu
Spadł na samo dno
Duszy….
Któż z nas
Kiedykolwiek marzył
O takim wspaniałym zakończeniu


                ***



Usta owiane wiatremTańczą na słodkich słowach
Plączą się pomiędzy
Niedokończonymi zdaniami

Jeszcze jeden dzień
Jeden wieczór i noc
Wypełniona zapachem ciała
Przemija
Jak nić babiego lata

Zaczepieni do niej
Lecimy bezwolnie
Na spotkanie świata
Drżącego w naszych oczach
Tysiącem barw

I w tym wszystkim
Jedyną naszą myślą
Jest przetrwanie
Na skrawku ziemi
Który staramy się
Uformować na jakiekolwiek
Podobieństwo…

Ale własciwie nie ma to
Najmniejszego sensu
Bo zapomnieliśmy
Że porwani i usidleni wiatrem….
Od lat straciliśmy
Grunt
Pod stopami


               *** 



Krążysz z całym  światem
Gdzieś po jego bezdrożach
I …spójrz
Kropla czasu
O barwie miękkiego alabastru
Zabłysła
W mizernym kaganku duszy
I drży
Jak rosa na źdźbie trawy
Pomiędzy chłodnymi
Bliznami przeszłości
Nadając oczom dziwny blask

Delikatnie
Bardzo delikatnie…
Na palcach
Tańcz  ze światem
Aby nie uronić tej
Ostatniej drobiny prawdy
W której wszystko…
I wszyscy
Postawieni są
Do góry nogami


               *** 



Czasem żal  czasem nie
Życia przemykającego
Po pustych ulicach myśli
Gdzie pamięć tka
Misterne gniazda pragnień
I przykleja je
Pod dachami marzeń

Czasem łza
Zakręci się w oku
A nie otarta w porę
Pada łupem
Zgłodniałych ptaków
Czyhających na nasz los

I pozbawieni w taki głupi sposób
Oczyszczenia
Błądzimy w tym labiryncie
Gdzie ściany odbijają
Nas samych
Z nadzieją na zrozumienie
I przebaczenie
Dzień po dniu
Rok po roku…

Ostre słońce wypala z nas wszystko
Prócz goryczy
Co powoli zabarwia
To co miało
Jakiś określony sens
Czas otworzył puzderko Pandory
I pozbawił nas nadziei
Na znalezienie siebie

Zaplątani w nieistotne sprawy
Giniemy samotnie
W nieznanym zaułku własnego życia

Bez powrotu.

                  ***
                    *

No comments:

Post a Comment